Geoblog.pl    bakipaki    Podróże    bakipaki2011    Dzien 4
Zwiń mapę
2011
02
lip

Dzien 4

 
Birma
Birma, Yangon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11445 km
 
Dzisiaj postanowiliśmy się wyspać i wstaliśmy o 8.00 :] musieliśmy spakować wszystko do plecaków i opuścić pokój. Mieliśmy rezerwacje na 1 dzień ale zostajemy 2 i przez to musimy zmienić pokój. Pokoje opuszcza się do godz. 12 wiec zostawiamy duże plecaki w skrytce zamykanej na klucz i idziemy na darmowe śniadanie. Jak wrócimy to idziemy do pokoju z klimą za 21$.

O 9 wyruszamy na miasto. Chcieliśmy przejechać się rikszą, podchodzimy do 3 riksiarzy i mówimy, że chcemy jechać tam i tam a oni nic w ogóle nie zainteresowani :] podszedł do nas taksiarz i powiedział że ona nas zawiezie. Tylko problem w tym, że my chcieliśmy riksza :] Pojechaliśmy na Bogyoke Market wymienić dolary u jubilerów, tak wyczytaliśmy w LP, że jest tam najlepszy kurs i nie ma przypałów ani wałów :] Jak tylko weszliśmy to zaczepił nas jakiś koleś czy nie chcemy wymienić (kurs 770 kiatów za $ czyli o 10 więcej niż proponowali nam w hostelu) ale podziękowaliśmy mu. Podeszliśmy do 1 stoiska z biżuterią i pani zaproponowała nam kurs 790 ale zachowywała się dość dziwnie więc również jej podziękowaliśmy. Następnie podeszliśmy do innego stoiska gdzie za ladą był ładnie ubrany Pan. Okazało się, że doskonale mówi po angielsku. Wytłumaczył nam to co już wiedzieliśmy, że wymiana dolarów na czarnym rynku jest niedozwolona (pełno tajniaków chodzi po markecie), i on się w to nie bawi – ma rodzinę i nie chce iść do więzienia. Mówił, że prowadzi swoje stoisko i to mu wystarczy ale że zna kogoś kto może nam pomóc. Spytał nas ile chcemy wymienić, powiedzieliśmy, że 100 lub 200$ zależy od kursu. Miły Pan zadzwonił do kogoś i powiedział, że kurs jest 803 kijaty za $. Zgodziliśmy się na 200$, za minutę już podszedł do nas facet z dwoma plikami banknotów. Bez żadnego skrępowania niósł je w ręce dodatkowo licząc je. Spytaliśmy naszego Pana czy nie robi przypału i czy tajniacy zaraz tutaj nie przyjdą, a on powiedział, że tajniacy nie przyjdą do nas czy do tego co przyniósł pieniądze tylko do jego bossa :] i powiedział że turystą nic nie robią.

Po wymianie udaliśmy się do Shewedagon Pagoda. Chcieliśmy iść na nogach z marketu ale po 10 minutach okazało się, że to za daleko. Dodatkowo zaczęło się robić pochmurnie więc zaczęliśmy szukać jakiegoś transportu. Widzieliśmy już autobusy, które było zawsze mega przepełnione do granic możliwości. Podeszliśmy na przystanek i akurat podjechała taka półciężarówka z otwartą paką. Spytaliśmy czy możemy tym dojechać do Shewedagon Pagoda i kierowca powiedział, że ok. Spytany za ile najpierw powiedział, że 200 kijatów od osoby. W sumie to wychodzi w zaokrągleniu 70gr więc wsiedliśmy. Jak spytaliśmy miejscowych na pace ile płacą to pokazali nam, że po 50 kijatów, więc postanowiliśmy że jako turyści damy im 200kijatów za 2 osoby. Ale po chwili rozmowy z miejscowymi (1 znał angielski) okazał się, że jeden z Panów nam postawił przejażdżkę :] chcieliśmy mu oddać kasę ale nie chciał, więc bardzo mu podziewaliśmy. Byliśmy jedynymi białasami na pace więc wszyscy się cieszyli i jak już wychodziliśmy to jedna Pani aż dotykała po rękach :]

Shewegadon Pagoda robi duże wrażenie jest bardzo duża i do tego żeby ją zobaczyć z bliska trzeba wejść po schodach na dość dużą górkę.

Wejście kosztuje 5$ od os. + 200 kyatów jako datek.

Jak tylko weszliśmy na teren Pagody zaczęło strasznie padać. Schowaliśmy się w jednej z „kapliczek” w której chcieliśmy przeczekać tę ulewę. Jednak po godzinie ciągle nie przestawało padać, więc mimo deszczu postanowiliśmy zwiedzać dalej. Jest możliwość wynajęci przewodnika za 5 $/h ale my nie skorzystaliśmy z takiej możliwości. Chodzenie po całym kompleksie dodatkowo utrudniała śliska posadzka, przez którą dużo osób co chwile się wywracało. Napotkani mnisi, okazywali się bardzo sympatyczni i często chcieli nam opowiadać o różnych posągach i Buddzie przy którym stawaliśmy.

Następnie po zwiedzaniu Pagody chcieliśmy się udać w okolice Sule Pagoda aby coś zjeść i znaleźć biuro turystyczne w którym moglibyśmy kupić bilet na pociąg bądź autobus do Kalaw. Stwierdziliśmy, że znowu złapiemy półciężarówkę, jednak nikt nie chciał nas zabrać dlatego tym razem skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej. Pokazaliśmy panu na mapie gdzie chcemy dojechać i spytaliśmy się czy tam jedzie. Wszystko raczej odbyło się bez słów z jego strony gdyż mało kto tu zna angielski. Pytaliśmy się pana ile mamy zapłacić za transport ale on nie rozumiał naszego pytania więc daliśmy mu 200 kyatów czyli 70gr i powiedział, że ok. Z pewnością kosztował mniej ale jako turyści zawsze musimy płacić więcej.

Po drodze do biura turystycznego spotkaliśmy „bla bla lady” – sama tak o sobie mówi. Jest to starsza bezzębna pani, o której już czytaliśmy na nie jednym blogu o Birmie. Pani świetnie mówi po angielsku i jeszcze w dwóch innych językach. Powiedziała, że ona wie gdzie najtaniej kupić bilet do Kalaw i to jest tuż za rogiem. Jesteśmy przekonani, że ta pani dostaje jakąś prowizje za przyciągnięcie do siebie turystów, ale poszliśmy sprawdzić jaką cenę nam podadzą. Kobieta opowiadała, że już wielu osobą załatwiała najtaniej hotele, bilety i że jest znana w wielu krajach – z tym ostatnim możemy się zgodzić, ale z tym „najtaniej” z pewnością nie. Ten sam bilet kupiliśmy w naszym hostelu połowę taniej czyli za 22000 kyatów.

Następnie udaliśmy się do knajpy na obiad. Nie jest tu łatwo znaleść jakiś lokal z jedzeniem, dlatego, że większość mieszkańców je po prostu na ulicy siedząc na małych plastikowych krzesełkach. My się jeszcze nie odważyliśmy skosztować takiego jedzenia, ale wiemy, że w „knajpie” są przygotowywane prawie w takich samych warunkach. Wracając kupiliśmy sobie kolejną porcję „nowych” owoców do spróbowania :]
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 56 wpisów56 4 komentarze4 0 zdjęć0 1 plik multimedialny1
 
Nasze podróże
29.06.2011 - 24.07.2011
 
 
11.06.2010 - 29.07.2010