Do Kalaw dojechaliśmy o 2 w nocy. Wcześniej zastanawialiśmy się co ze sobą zrobimy, czy będzie jakiś hostel otwarty o tej godzinie, czy ten dworzec będzie w centrum miasta? Ale ledwo wysiedliśmy z autokaru a podeszła do nas kobieta mówiąc, że organizuje trekking i że za parę godzin o 9 rano wyrusza jej brat na 3-dniowy trekking do Inle Lake z trzema holendrami, którzy zatrzymali się u jej przyjaciół w hostelu, który znajdował się obok dworca. Po długich rozmowach i targowaniach, zatrzymaliśmy się w tym hostelu za 3$ od os. ze śniadaniem. Za trekking zapłaciliśmy 50$ od os. (z wyżywieniem, łódką i noclegiem - pierwszy w domku u ludzi na wsi, drugi i klasztorze z mnichami). Zanim wszystko ustaliliśmy z tą kobietą i się wykąpaliśmy zostało nam tylko 2 godziny snu, bo o 8 było śniadanie, a wcześniej musieliśmy iść na targ po parę rzeczy.
Kalaw to jest mała mieścinka gdzie turyści zatrzymują się tylko, na jedną noc żeby wyruszyć w trekking. Na zbiórce okazało się, że dołączy do nas również Australijczyk po pięćdziesiątce, który zrobił sobie rok przerwy w pracy i podróżuje po świecie.
Na wyprawę mieliśmy zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Jednak u nas te najważniejsze przedmioty ważą, więc zamiast dwóch małych plecaków zabraliśmy jeden mały i jedne duży plecak. Jak się później okazało ja nosiłam na plecach ok. 7 kg, a Łukasz ok. 10 kg przez te trzy dni. Reszta naszych bagaży zostanie dostarczona do miejscowości Nayung Shwe przy Inle Lake. Tam też nasz przewodnik zarezerwował nam hostel, wiemy, że ma z tego prowizje, ale jak nam się nie spodoba to nie musimy tam zostać.
W ciągu 3 – dni mamy pokonać pieszo ok. 60 km. Drugi dzień będzie najcięższy bo do przejścia będzie ok. 25 km.
O 9 wyruszyliśmy w szóstkę + Jimmy nasz przewodnik. Pogoda była aż za ładna, słońce strasznie świeciło i szło się cały czas pod górę. Ale średnio co 1,5h jest 2 minutowy postój na wodę i toaletę.
Widoki były niesamowite, piękne góry i doliny. Urocze wioski, z drewnianymi chatkami i rolnicy w polach . O traktorach czy innych tego typu sprzętach nie ma tu mowy. Chłopi mają swoje drewniane narzędzi, które sami zrobili i krowy do pomocy.
Ok. 13 zatrzymaliśmy się w jednej z wiosek na obiad. Kobieta, która miała 98 letnia przyrządziła nam pyszny obiad. Potem chwila przerwy i dalej w drogę. Zaczął padać deszcz i szło się bardzo ciężko – podłożę jest z gliny więc było ślisko.
O 17 dotarliśmy do wioski w której mieliśmy nocować. Chata w której spaliśmy była całkiem przyzwoita, nie miała za dużych dziur i deski się nie ruszały. Dostaliśmy również moskitierę na 2 osoby po 1. Mieliśmy też dostęp do studni z której mogliśmy wziąć wodę aby się wykąpać w wiadrze. Wychodek też był niczego sobie :] W Birmie już o 19 robi się ciemno więc od razu po kolacji poszliśmy spać ( tylko w kilku wsiach przez które przechodziliśmy był prąd) . Nocowaliśmy na materacu o grubości 4 cm, ale dostaliśmy koce i poduszki.