Za raz po śniadaniu (7 rano) wyruszyliśmy w dalszą podróż. Przed nami 8h drogi do obiadu, a potem kolejne 6 godzin, aż dojdziemy do klasztoru. Ciężki dzień przed nami, a pięknie świecące słońce, nie ułatwiało nam marszu. Po 2 godzinach dołączyła do nas para z USA, którą przywiózł brat Jimmiego. Zwerbowała ich jego siostra w nocy tak jak i nas :].
Bardzo zmęczeni dotarliśmy do klasztoru w którym przebywali mali mnisi. Na miejscu okazało, się, że nie możemy się „wykąpać” używając wody ze studni bo po prostu jest tam jej za mało, więc mogliśmy tylko umyć ręce. Czuliśmy się bardzo nie komfortowa, ale cóż :] Po kolacji również od razu poszliśmy spać. Nocowaliśmy wewnątrz w klasztorze na takich samych materacach jak ostatnio. Nie było za wygodnie, bo byliśmy cali obolali po długim chodzeniu i noszeniu tych ciężarów, oraz mieliśmy ciała spalone, więc noc nie była nie przespana.
Posiłki które przyrządzał Jimmi razem z kucharzem, który chodził innymi trasami żeby być szybciej na miejscu i już móc gotować, były wyśmienite. Zawsze było tak dużo potraw, że nigdy nie zdołaliśmy zjeść wszystkiego. Oprócz dań głównych zawsze było pełno owoców, oraz słodycze własnej roboty. Wszyscy byliśmy zachwyceni.